Dzień 15. W drodze do Tbilisi

Wtorek 30 lipca zaczął się od Mszy świętej w kościele św. Józefa w Arali. Idąc do kościoła na 8:00 już było widać pełnię życia we wsi. Po drodze spotykaliśmy stada krów, które ułożyły uroczy organiczny tor przeszkód ze swoim krowieńców. Ludzie nas pozdrawiali, uśmiechali się, czasami kwitowali jednym słowem- „katoliki”.

Podczas Mszy świętej dołączyła do nas jedna pani. Podczas kazania włączyła światła w kościele.

Po Mszy udaliśmy się na śniadanie, gdzie czekały na nas wczorajsze, odgrzewane chaczapuri i lobiani. Pożegnaliśmy się z księżmi Dariuszem i Beką (ten to ma wdzięczne imię, bo gdy ma bekę, to inni widzę Bekę, który ciśnie bekę i też maję bekę z Beki mającego bekę).

Dzisiaj zamieniliśmy się samochodami, moja ekipa przesiadła się do bardziej przestronnego i zrywnego Nissana Murano.

Około południa wypadł nam postój na obiad w mieście Stalina czyli w Gori.

Nawet nas kusiło aby podjechać pod jego muzeum, tak aby to zobaczyć, niekoniecznie zwiedzać. Jednak skończyło się na rozkminach o memiczności krwawego dyktatora. Już niewielu ma świadomość tego jaki to był potwór i ile ofiar ma na sumieniu.

Ruszyliśmy dalej do Mcczety, czyli pierwszej stolicy Gruzji. Tam odwiedziliśmy trzy kościoły, klasztory. Katedra Sweti Cczoweli zapadła nam w pamięć jako miejsce gdzie jednocześnie odprawiano ślub, przy wejściu chrzczono i odbywało się jakie się jakieś inne nabożenstwo.

Ksiądz od ślubu całkiem dobrze i sumienne sobie radził.

Jednak ten od chrztu to chyba zapał zgubił za zakrętem, bo go wyraźnie jeszcze nie dogonił. Niechlujnie stawiał krzyżyki, mamrotał modlitwy i człapał między dzieckiem a chrzcielnicą. Najwięcej entuzjazmu to miała rodzina, wszystko kamerująca telefonami.

Samtavro’s Convent to miejsce gdzie pochowano królów i jakiegoś wielebnego Ojca Gabriela w różowym sarkofagu, Ania kupiła „czotki” (modlitwne bransoletki za 5 lari na prezenty) a Filip czapkę za czapkę śliwek.

Monastyr Dżwari to perełka na szczycie góry skąd roztacza się panorama na Mczetę i łączące się rzeki Kurę (tak, tak-kurę jak domowa kura) i Aragwę.

Tutaj widać jak rzeki się mieszają bo wyraźnie oddzielone są wody o różnych kolorach.

Dotychczas myślałem że to można zobaczyć poza Europą jak w Manaus. A tutaj taka niespodzianka. Monastyr Dżwari to miejsce gdzie odbył się chrzest Gruzji i gdzie wbito pierwszy krzyż na tym terenie.

Następnie udaliśmy się do Tbilisi, gdzie po zalokowaniu w naszym AirBnB udaliśmy się na kolację do Kamilianów. Ekipa jadąca Boltem w Toyocie Siennie zaskoczyło, że kierowca zaczął ich częstować winem i czaczą (lokalnym bimbrem z winogron od 40 do 65% alko) Oczywiście odmówili ze 3 pacierze i picia alkoholu.

U Kamilianów odbyła się pyszna kolacja, którą przygotował brat Paata- były żeberka, chaczapuri, sernik (a wypadł nam dzisiaj Międzynarodowy Dzień Sernika) wypchany obficie rodzynkami.

Potem zaczęły się śpiewy na gitarę (nasz Mateusz) i keyboard (Kamilliańska Ania).

Gdy zaczęliśmy śpiewać „Kocham Cię jak Irlandię” Kobranocki, ojciec Paweł zaczął się dziwić ze tacy młodzi śpiewają coś co jest starsze do nich a on (rocznik 1973) to jeszcze pamięta.

Następnie wróciliśmy na swoje tbilińskie pielesze. A teraz jest 1:58 dnia 31.07. i sklejam te literki jak świstak sreberka w reklamie Milki, co pewnie tylko pokolenie Teleranka jeszcze pamięta.

Wasz @wiokary, alias ks. Dawid Stelmach


Komentarze

Jedna odpowiedź do „Dzień 15. W drodze do Tbilisi”

  1. Czaczapuri, czacza i czotki, czyżby czyżyk też? Piękny wpis że zwierzakami, bo początek dają krowy z plackami a koniec świstak że sreberkami -o zwierzopodobnej Kurze i zwierzęciu będącym źrodłem żeberek nie wspomnę . Miałam nekę( nie Bekę), gdy czytałam o ponad pokoleniowej Irlandii też. Dobrze, że miast miasta Josefa Dżugaszwilego byliście w katedrze, monastyrze i miejscu, gdzie zaczynało się chrześcijanstwo….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *