Dzień 12. Piusy, Kan(i)ony i Pizza Pepperoni

Ranne zorze wstają

Każdy z nas o poranku spojrzał w okno. Nie dlatego, by sprawdzić czy jeszcze czas na spanko, czy trzeba się szykować, lecz by sprawdzić czy pada. Od tego zależy co zobaczymy z listy, którą dokładnie przyszykowała Ola. Schodząc na poranną Eucharystię dzielna Zosia-praczka rozwiesza nasze pranie. Warto wspomnieć, że dużym sukcesem technologicznym było odkrycie w naszej radzieckiej pralce opóźniania prania.

Zsiadłe mleko i Cola, hmmm… co to będzie ?

Msza, Śniadanie w Menu. Pomidory ogórki ser i ten pyszny chlebek, który wczoraj ktoś podjadł. Ola, Andrzej, Sebastian i Kasia pojechali do miasta, by odebrać 2 samochody, którymi będziemy się poruszać, by zobaczyć piękno Gruzji.

Priusy papieskie

Po nieznacznej chwili przyjechali dwoma Priusami – żartobliwie nazwaliśmy je Pius X i Pius XI, bo były z 2010 i 2011 roku. Deszczu nie było, po naradzie ustaliliśmy, że ruszymy na Kaniony. Jadąc na drogach stały krowy. Anulka z radością wspominała, że jej dziadek był introligatorem czyli odprawiał i zszywał krowy. Czy jakoś tak [inaczej powiedziała, aczkolwiek została niepoprawnie usłyszana, co wynika najprawdopodobniej z jej tempa wypowiedzi bądź z wybitnie wąskiej orientacji słuchaczy w tematach dotyczących inseminacji bydła – przyp. korektorki].

Zakręty i strome podjazdy górskich dróg nie były straszne naszym Piusom. Ale Pius X wywalił jakiś error na telewizorku i musieliśmy się zatrzymać. Ani wte ani wewte, a zasięg słaby. Po chwili najpotężniejsza metoda naprawy, czyli wyłączenie i włączenie samochodu i Bogu dzięki ruszyliśmy i zaczęliśmy zwiedzać kanion.

Czerwony, znaczy, szybki, a białe mniej spalają, czyli Pius XI


Ania Pod Stożkiem, czyli krasnoludek

Zeszliśmy do połowy wysokości za pomocą metalowych schodów i pomostów. W pewnym momencie metalowe mosty stały się kładkami z kratek. Padło tu SHREK NIE PATRZ W DÓŁ. Niektórzy z nas bowiem pokonali lęki, a nagrodą za to były piękne widoki.

Można patrzeć w dół ale lęki to lęki. Ja mieszkam na wysokościach


Andrzej sprawdzał jak długo spadają niektóre rzeczy i długo spadają.
Zachwyceni widokami wróciliśmy do Piusów po drodze kupując lody w małym sklepiku obok którego panowie – taksówkarze grali w karty na pieniądze.

Szczęśliwy ks. Dawid – ciekawe jaki będzie się cieszył jak napiszę swoją magisterkę?

Woda spada a my patrzymy

Rozpogodziło się to pojechaliśmy do Wodospadow Kinchla. No co, no woda sobie spada i jest fajno, ale gdy zobaczyliśmy następne wodospady – to robiło wrażenie. Na końcu stawało się nad kanionem i można było sprawdzić jak jest wysoko. Andrzej ponownie sprawdził jak wysoko spadają przedmioty.

Patrzymy i rozmawiamy, a za oglądanie tych wodospadów trzeba zapłacić.

Powrót

Wracając do domu, wstąpiliśmy do sklepu, chcąc się nieznacznie posilić, gdyż wieczorem czekała nas kolacja. W sklepie było wszystko i mimo że był niewielki, były regały pełne jedzenia, zabawek, szklanek i innych sztućców ale tak, że i pokazany był dział dewocjonaliów.

Mydło i Powidło oraz elementy religijne

Aleja Krówkowa – dużo ich i każda wie jak dojść do domu

Niestety chaczapuri nie znaleźliśmy, bo wszytsko była na słodko. Po drodze znaleźliśmy restauracje, która wyglądem i niskimi kosztami zachęciła nas do spróbowania tego co znamy i tego, co nie. Klasycznie chaczapuri, chinkali itd. Ale pojawiła się pizza pepperoni. To znak że tęsknimy za smakami z domu. Po posiłku powrót do naszego akademika, szybkie przebranie się w ładniejsze ciuchy i cyk do kościoła.

Chinkali mniam mniam

U Mamy Gabriele

Przy kościele, a właściwie kaplicy, powitała nas pewna ważna dostojna pani, którą niektórzy znali (zabrała nas z Mateuszem do sklepu z farbami przed malowaniem płotu) wraz z 3 wolontariuszkami. Pani ta od 30 lat pracuje w Caritas. Pokazano nam biuro Caritas: było tam kilka starych artefaktów, jak pamiątki sprzed stu lat, plany budowy katolickiego kościoła, czy różne stare modlitewniki. Zaczęliśmy nieszpory, a raczej coś ala nieszpory, czyli 4 kanony Taize śpiewane i po polsku, i po gruzińsku, i po łacinie, czytanie z nieszporów, cisza, Magnificat i Ojcze Nasz. Pokazało mi to jak cenna jest łacinam bo kanony śpiewaliśmy albo po polsku – my albo po gruzińsku – miejscowim a jednak łacina łączyła.

Nikt tak pięknie nie przeczytał czytania nieszpornego jak Ania.

Po modlitwie wspólne zdjęcie pod wielką czarno-białą fotografią z 1903 z wizyty biskupa katolickiego w Kutaisi.

Miejscowi nazywali ks. Gabriela (miejscowego proboszcza) MAMA GABRIELE, ponieważ Mama po gruzińsku znaczy Ojciec/tata. Rozmawiając z MAMA GABRIELE trochę po angielsku, a trochę po włosku, doszliśmy do wniosku, że w rozmowie jednak ręce są ważne, bo mieszały się języki jak gruziński, włoski, polski, niemiecki, hiszpański, angielski i pojedyncze słowa gwary poznańskiej – istna Wieża Babel.

Podano do stołu

A raczej gdy ta ważna pani (jak się dowiem imię to napiszę tu) opowiedziała trochę o Caritas i wyraziła żal, że nie może z tak wspaniałymi ludźmi jak my rozmawiać wprost tylko przez pośrednika, bo my nie znamy gruzińskiego, a ona polskiego. Zasiadliśmy do stołu pomiędzy gruzińskim chinkali i chaczapuri; była pizza, pyszne soki, placuszek, chyba mortadela, gruziński ser, arbuz i śliwki.

Sebastian jeszcze nie wie co kryją śliwki.

Sebastian zaczął żartować, że to śliwki robaczywki, zjadł, patrzy, a tu robaczek. Jak dobrze, że dziś nie piątek, bo byłby grzech. [dementuję, nie byłoby ~ przyp. prawie absolwentki teologii]

Nasza biesiada trwała, a o. Lucas przyniósł gitarę i zaczął grać: najpierw Bella Ciao – to i myśmy śpiewali. Później my: Hej sokoły – to oni słuchali, następnie oni Oto jest dzień po angielsku, a my po polsku z nimi. My: Uwielbiajcie Pana, oni Jesteś królem po gruzińsku – to i my dołączyliśmy. My – Czarna Madonno, a tu włoskie siostry i jedno włoskie małżeństwo zaczęło śpiewać Madonna Nera po włosku. Cały czas grali Lesiu na przemian z o. Lucasem. By pośpiewać razem, zaśpiewaliśmy jeszcze Laudate Omnes Gentes.


Tu warto wspomnieć, że wcześniej podczas modlitwy według gruzińskiej wersji Laudate Omnes Gentes, o. Lucas wskazał na nas, to my zaczęliśmy śpiewać w SWAHILI!
SIFUNI ŁATI ŁOTE…


Wracamy do kolacji


Kończąc Laudate Omnes Gentes patrzymy na zegarek, a tu 21:36 – to zaczęliśmy śpiewać Barkę. Ci co przy stole byli pochodzenia włoskiego, okazywali jakby ją znali. Nadszedł czas na podziękowania. Paczuszka z mięskiem, Draże Korsarze, kartka, nasze zdjęcie, wizerunek Czarnej Madonny i inne. Dużo radości i uśmiechów. Faktycznie muzyka łączy ludzi. Z częścią współbiesiadników zobaczymy się jutro na Mszy. Część z nas wróciła taksówką, a Andrzej, Ania i ja – z Nelly. Nelly pracuje w Caritas od wielu lat i zajmuje się ośrodkiem młodzieży. Zabrała nas, ale ostrzegała, że nie jest dobrym kierowcą… i tak sobie jedziemy i patrząc na mapę mówię, że to tu – w prawo. I skręcamy, a tu klakson! Patrzymy: jednokierunkowa, ale NO PROBLEM i jedziemy dalej. I szczęśliwi dojechaliśmy do celu.

Dziś można pospać trochę bo jutro niedziela i kolejne przygody. Aha, przez to że nasze papieskie Piusy miały problemy, Ola swoimi super znajomościami i zdolnościami załatwiła nieco stabilniejsze i sprawniejsze autka, ale o tym przekonamy się jutro.

Filip w ostatnim dniu 26 roku życia

AMDG


Komentarze

2 odpowiedzi na „Dzień 12. Piusy, Kan(i)ony i Pizza Pepperoni”

  1. Więc mówicie, że wystarczyło wyłączyć i włączyć, a Piusowcy odzyskali łączność z bazą?
    Prosimy o więcej szczegółów 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *