Nasz dzionek rozpoczął się dość wcześnie, bo zbiórka przed akademikiem została ustalona na godzinę 6:00. Pierwsi z nas wstali już o 5:20, aby o 5:40 być już uszykowanym i dać dostęp do łazienki reszcie osób z pokoju. W tym czasie Filip, bo o nim mowa, chciał zrobić sobie jeszcze 15 minutową drzemkę. O 5:45 na naszej wspólnej grupie na whatsappie dostajemy wiadomość od Emilki, że leje jak z cebra…… Szybkie przemyślenia, narada wojenna i ostateczne podjęcie decyzji, że nie ma sensu jechać tak wcześnie do ośrodka. Deszcz popsuł nam plany dokończenia malowania muru i bramy, ale pozwolił na podładowanie naszych baterii o dodatkowe 2 godziny snu. Tym sposobem o 10:00 całą ekipą znaleźliśmy się w ośrodku Caritasu.

Jakież było nasze zdziwienie, kiedy z daleka zobaczyliśmy akt wandalizmu. Niestety nasza praca została częściowo zniszczona, bo kilka namalowanych stokrotek zostało „podrasowanych” dodatkową żółtą farbą, a na bocznej części muru widniały gruzińskie napisy…. Spokojnie, spokojnie – nie załamaliśmy się, ale o tym w dalszej części bloga.

Od godziny 10:00 zaczynały się schodzić dzieci. Był to czas na szybkie mecze w tenisa stołowego, granie w siatkówkę na zewnątrz i oczywiście poranny rozruch, czyli just dance (tańczenie gotowych układów z YouTube’a). Na dzień dzisiejszy mieliśmy zaplanowane konkurencje zespołowe. Ekipa w składzie: Mateusz, Emilka i Filip poszli naprawiać w tym czasie szkody na murze i dokończyć malowanie rumianków.


No i tutaj zaczyna się historia! Otóż naszym głównym atrybutem zabaw były balony. Mamma mia…! Na początku przedstawiciele grup w przeciągu 3 minut mieli nadmuchać jak największą ilość balonów. Niby proste, ale punkt został naliczony dopiero wtedy, kiedy balon pękł..! Niektórzy trochę poszli na łatwiznę i pomagali sobie przebijać balony paznokciami. Nie będę tutaj mówić konkretnie o kim mowa, ale z tego miejsca pozdrawiam Andrzeja ;D Kolejne konkurencje to walka zespołów na przerzucenie strony drużyny przeciwnej jak największej ilości balonów, przekładanie balonów pod krzesłami i wieeeeele innych. Nawet nie obejrzeliśmy się, a przyszedł czas na obiad. Tutaj warto wspomnieć, że za sporządzenie grafiku wyjazdowego była odpowiedzialna Anulka. Nie wiedzieć czemu, Anka rozpisała siebie praktycznie codziennie w kolumnie sprzątanie. Dlatego pamiętajcie, jeśli nie wiadomo kto ma iść na zmywak to w ciemno można wyznaczyć Ankę, bo na bank jest tam wpisana.


Mogłabym rozpisywać się dalej o kolejnych konkurencjach z balonami, ale – Drodzy Czytelnicy – powróćmy do ekipy malarskiej. W tym czasie zrobili kawał dobrej roboty! Naprawili zepsute stokrotki, domalowali nowe i jeszcze udało im się zakryć napis na bocznym murze. Jak to podsumował Mati: „kiedy życie daje Ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę”.

Na zegarze wybiła godzina 18:00 – tak, że cyk i fajrancik. Wracając miejską komunikacją zauważyłam sklep, który – tak jak myślałam – okazał się lokalnym lumpeksem. Ekipa dziewczyn straciła tam poczucie czasu, ale kilka rzeczy udało się dorwać. W tym czasie męska część ogarnęła zakupy śniadaniowo-kolacyjne, a ksiądz Dawid uraczył naszą ekipę gruzińskimi lodami.



O 20:30 nastąpił najważniejszy punkt dnia, czyli Eucharystia. Potem wspólne nieszpory i kolacja.

Takim oto sposobem nastał wieczór dnia dziewiątego, a większość z nas zalogowała się do śpiulkolotów.
Pardą za tak długo wyczekiwany post, ale tradycji musiało stać się zadość i chociaż jeden post musiał wlecieć z opóźnieniem! 😀
Proszę się nie martwić, reszta będzie na czas. To pewnie dlatego, że nie mam więcej funkcji blogaska na tym wyjeździe. 😀
Ola

Dodaj komentarz