Skakaliśmy, graliśmy w gry przeróżne, modliliśmy się, śmialiśmy w głos, łamaliśmy tradycyjne gruzińskie konwenanse, a nade wszystko byliśmy: ze sobą oraz z niesamowitymi gruzińskimi istotkami, których obecność Dobry Bóg daje nam w swym megaprezencie.
Zaczęło się niebanalnie – jak zawsze, od otwarcia warg naszych przez Pana. Po jutrzni, śniadanku najpyszniejszym z dotychczasowych (polska szynka rigcz, a dla niektórych dziś miała miejsce ważna celebracja pierwszej kawusi na ziemi gruzińskiej), pozmywaliśmy nasze plastikowe talerzyki i sztućce (zero waste, eko friendly albo poznańska oszczędność – nazywajcie to jak chcecie), po czym wyruszyliśmy na przystanek autobusowy, niektórzy nucąc O 25 witam cię!
Po szalonej przejażdżce (tutejsi kierowcy bowiem są szaleni – mówię ci – bardziej niż w Rzymie i w Tiranie) na drugi koniec miasta (gdyż akademik, w którym śpimy jest oddalony o 6km od Centrum Młodzieżowego, w którym pracujemy) zawitaliśmy w placówce. A było to około godziny 9:45.

Czy jesteśmy o wyznaczonej wczoraj przez wychowawców godzinie, a dzieciaczki dopiero zaczną i przez najbliższą będą się schodzić? Hakuna matata! (czyż niczym niepodważalna poliglotka bez cienia zawahania wtrącam i zwroty z suahili? cóż, może nie odpowiem) and just dance! Po prostu tańcz, tańczmy – ile godzin i lat.

Gdy dzieciaczki stopniowo przybywały do Centrum Młodzieżowego (swoją drogą, sześciolatki w centrum młodzieżowym są imho porównywalnie poza systemem jak osoby jedzące płatki śniadaniowe na kolację), my dopracowywaliśmy plan działania, który – mimo wczorajszych owocnych obrad bogatych w długie nocne rodaków rozmowy – musiał ulec zmianie. Przygotowaliśmy więc jeszcze co nieco na popołudniowe zajęcia (o czym dowiecie się za parę chwil, chyba że zaspoilerujecie sobie scrollując niecierpliwie mój zapewne przydługawy wpis. warto jednak dawkować radość czytania, o błogosławiona cierpliwość!)

Wiecie, można czytać o misjach, spotykać się z misjonarzami (i co ciekawe, to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie), jeździć gdzieniegdzie, ale dopiero doświadczenie tego wszystkiego, o czym się słyszało niejednokrotnie, konieczność elastyczności, przekraczania siebie, a może i przyjęcie konkretnego trudu, daje możliwość smakowania misji – wraz z jej rozległą paletą barw, których wcześniej nie sposób sobie wyobrazić. I choć brzmi to zapewne lekko patetycznie (mam nadzieję jednak, że nie moralizatorsko), naprawdę potrzebujemy ciągłych misjonarskich pstryczków w nos, które przypomną nam, że Gruzini jak Afrykańczycy nie mają zegarków, bo mają czas. Że nie ma co się spinać, że każdy pracownik placówki mówi nam co innego, a plany zmieniają się jak w kalejdoskopie – tak tu jest, a my w swym zapale misyjnym uczmy się dopasowywania!

Dzieci i młodzież schodziły się (niech Święty Duch w nas działa), my raczyliśmy ich wspólnym tańcem, grą w ping-ponga, a także po raz pierwszy do akcji wkroczyła przywieziona przez nas z Polski kolorowa chusta Klanzy!

Przedpołudnie spędziliśmy więc na świeżym powietrzu, szukając okruchów cienia. Była siatka, noga (wraz z niemałym gronem kibiców, zwłaszcza kibicek) oraz przemiłe zabawy na atrakcji tegoż dnia – okrągłej, wyrazistej w swych barwach chuście!

Ciekawym elementem naszego doświadczenia jest fakt, iż znaczna większość naszych podopiecznych włada językiem angielskim w stopniu bardzo, bardzo, bardzo podstawowym, ale jest i grupka dzieci, która nawet Hello nie rozumie. Są też ofc obeznane językowo bystrzaki, jednakże większość mówi do nas tylko po gruzińsku, co wprowadza nasze umiejętności komunikacyjne na kolejne poziomy. Uśmiech i wyciągnięte ręce na całym świecie znaczą jednak to samo.


My tu ich nieustannie szokujemy. Nie tylko oni nas, więc pojedynek wzajemnych zdumień jest doprawdy zaciekły. Dziś tyle tradycyjnych gruzińskich pułapek myślowych pokonaliśmy, że zacznę od kwestii piłkarskiej. Nieświadomie łamiemy stereotypy dotyczące możliwości obecności kobiet na boisku od nogi. I to w trakcie meczu!
Tak jak i wczoraj, dziś również nasza Kasia dzielnie i skutecznie broniła – tak, że przy każdej obronionej bramce otrzymywała aplauz od gruzińskich kibicek, które nie dopingowały swoich kolegów, ale dzielną niewiastę – mimo że zagraniczną. Wspomnę, że wczoraj gdy z Emilką i Zosią gawędziłyśmy z Gruzinkami, iż zaraz lecimy na mecz, one nie mogły przyjąć, że jak to: GRAĆ?! Przecież tylko faceci mogą grać, w ogóle nie brały pod uwagę innych opcji.
Dobry przekaz leci (i niech się to trzyma), a kto wie, czy następne mistrzostwa świata w piłce nożnej kobiet nie wygra reprezentacja gruzińska, z wizerunkiem rezolutnej Kasi na plakatach?

Po południu schowaliśmy się do budynku, gdyż przypominamy, że temperatury tutaj są zdecydowanie szalone – klimat odczuwalnie podobny do palestyńskiego, choć nie pustynny, to duszno, gorąco, piekąco, a nade wszystko: w południe niebezpiecznie. I to bynajmniej nie przez spacerującą Południcę, bo choć mity swoją mądrość niosą, to w Gruzji bohaterki słowiańskich opowieści się przecież nie spotka, prędzej znaleźć można Złote Runo (nicości, twoją ostatnią nagrodę).

Wówczas czekała nas jedna z 2137 zmiany planów tego dnia, gdyż nagle odbyło się spotkanie organizacyjne dotyczące jutra (jakby nie było…) których szczegółów nie zdradzę, ale coś czujemy, że będzie się działo. Wiatr wieje kędy chce, a dziś przemiła pani opowiedziała nam małe co nieco o mieście, o którym śpiewa również Fejm Przybylska.


Miała miejsce nawet kulturalna, niedługa wymiana zdań Filipa z ową sympatyczną tłumaczką, gdyż rabini nie są zgodni, czy Gruzja, czy jednak Armenia była pierwszym chrześcijańskim krajem w Europie. Czytelników zapraszamy do merytorycznej dyskusji w komentarzach (szczególnie jedną Czytelniczkę).

Kolejne dwie godziny upłynęły nam na maratonie gier i zabaw z młodszymi dziećmi. Mieliśmy w różnych salach łącznie cztery stoiska, które malutkie (wiekowo, sylwetkowo i liczebnie) grupy odwiedzały:
składając origami


ucząc się angielskiego przy pomocy mnemotechnicznych gier

śpiewając polskie piosenki

oraz poznając przypowieść o zaginionej owcy!
O tym ostatnim powiem ciut więcej, gdyż sama animowałam ten punkt (choć precyzyjnie sprawę ujmując, było nas trzech, w każd…: ksiądz Przemek, ja, i przede wszystkim Duch Święty).

Nie obyło się bez wspólnego szukania owieczki (każda grupa odnalazła, cóż za plot-wist), było czytanie Biblii gruzińskiej, było odgrywanie scenek, był element mistagogiczny, była wspólna modlitwa!
I choć pierwszy raz w życiu uczestniczyłam w katechezie dla osób, z którymi nie mamy żadnego werbalnego punktu zaczepienia (angielski dla parulatków gruzińskich to znacznie większe wyzwanie niż dla nas, a piszę to ja, Anna G.), był to przepiękny trening ze sztuki wspólnego bycia.

Bardzo wdzięczna jestem za to doświadczenie ekumeniczne, wszak niemal 90% społeczeństwa stanowią prawosławni. Wiadomo jakiego patriarchatu, ano właśnie! Mogłam poznać gruzińskie Ojcze Nasz (მამაჩვენი), szeptane nabożnie z rozczulającą czcią kilkulatka, a także uśmiechnąć się wobec miłych zdziwień na widok wykonywanego przeze mnie znaku krzyża.

Blok tych przemiłych zajęć zakończył się obiadem, który spożyliśmy wraz z całą ekipą kutajskiego Centrum Młodzieżowego.

Nie dość, że w prace plastyczne angażowali się również mężczyźni (Sebastian dzielnie składał origami), przedstawiciele tej płci stanęli po obiedzie przy garach! Akurat Andrzejowi, Sebie i księdzu Przemkowi przypadał dyżur sprzątający, więc mężnie stoczyli bój z górą szklanek, talerzy, sztućców i cudów na kiju. A było tego wszystkiego trochę.
Gruzini chyba mają nas za jakichś oszołomów, no albo przynajmniej są lekko zdezorientowani naszym nietradycyjnym w tych kwestiach modelem społeczeństwa. Nie dość, że piłkarka, to tu nagle ekipa sprzątaczy – że tak pozwolę sobie na użycie nie tylko feminatywów, ale i maskulatywów… Cóż za szaleństwo tych nowoczesnych wolontariuszy z Poznania!

Po obiedzie znów działo się dużo! Po krótkim spotkaniu z rodzicami (na którym wszyscy byli bez rodziców) znów bawiliśmy się z dzieciakami na dworze, znów aktywując kolorową chustę, włączając w ruch piłki różnorakie, bawiąc się spontanicznie, jak i według zasad znanych od wieków (Gruzińskie dzieci zachęciły mnie do wspólnej gry w trzy po trzy).
Rozmawialiśmy mimo barier językowych, głośno się śmialiśmy, z przyjacielską wdzięcznością spędzając czas z powierzonymi nam młodymi ludźmi, co było chyba dla tubylców największym szokiem dzisiejszego dnia.









Nie obyło się również bez zażartych dyskusji gruzińsko-lesiowo-gorzelankowych.
zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku
Czy to dostrzeżone zostało maksimum dawane z siebie przez ten parny dzień, czy może bardziej nasze energetyczne low battery, jednakże o 17stej otrzymaliśmy propozycję szybszego powrotu dziś do siebie, wszak musimy się spakować i przygotować na jutro. Wyartykułowana konieczność przygotowania wywołała u niektórych stres, u innych przyjemną adrenalinę, u kolejnych wzruszenie ramion związane z możliwością większego się wyspania, skoro szybciej będziemy w akademiku. Wciąż mnie zdumiewa, jakże różni my jesteśmy!

Po powrocie i chyżym prysznicowaniu się, zasiedliśmy do wspólnej Eucharystii. Utrudzeni i obciążeni znów zostali pokrzepieni. Niewysłowiona Tajemnica.

Po posiłku duchowym, wyruszyliśmy na poszukiwania czegoś, co posili i nasze ciała. Odkryliśmy kolejny sklepik rzut beretem od naszego miejsca noclegu! Obkupiliśmy się w świeżym pieczywie i paru gruzińskich sokach owocowych. Cóż to był za wyborny shopping!

Każdy wybierał intuicyjnie inne przysmaki (wciąż się nie oswoiliśmy z gruzińskimi szlaczkami), a potem wszystko mieli wspólne. I co najlepsze, wszystko nam smakowało. Chyba właśnie odkryliśmy kopalnię naszych śniadań i kolacji.

Przy wspólnym biesiadowaniu, smakowaniu i opiniowaniu poszczególnych przysmaków gruzińskiej kuchni, ustaliliśmy jako-tako najbliższą przyszłość, złożyliśmy życzenia Padremu – solenizantowi, za którego modliliśmy się również podczas Mszy Świętej i raz jeszcze dziękowaliśmy.
Bo otrzymujemy skarby. Ludzi, wobec których wciąż możemy uczyć się kochania, a przez których mówi do nas On.

Dusza moja pożąda Ciebie w nocy, duch mój poszukuje Cię w mym wnętrzu, bo gdy Twe sądy jawią się na ziemi, mieszkańcy świata uczą się sprawiedliwości. Panie, użyczysz nam pokoju, bo i wszystkie nasze czyny są Twoim dziełem!
z dzisiejszej liturgii słowa
Ania, nie Anna
PS Zedytowałam wczorajszy wpis Filipa, dodając moje zdjęcia. Zachęcam do przejrzenia!
Dodaj komentarz